6/06/2022

#4 K-Pop - luźne przemyślenia

#4 K-Pop - luźne przemyślenia

 #1 Album Lisy z Blackpink

Gdy po raz pierwszy usłyszałam obie piosenki, wcale mi się nie podobały, ale po czasie jakoś się przyzwyczaiłam i czasami ich słucham. Oczywiście solówka Rose jest lepsza od tych Lisy czy Jennie, ale szczerze, nie ma na co narzekać, gdy Blackpink rzadko kiedy wydaje coś nowego..

#2 Książka "Shine" od Jessica Jung (a raczej połowa książki..)

To historia Rachel, popularnej trainee, która ma zadebiutować w girl bandzie. Sukcesy i porażki, skandale, restrykcyjne diety i pilnowanie wagi, miłe i te bardzo niemiłe koleżanki, pokochiwanie się w przystojnym soliście z tej samej agencji - to kwintesencja "Shine".

Wzięłam się za czytanie ze względu na autorkę - wydawało się, że osoba, która była od lat częścią k-popowego światka będzie potrafiła go porządnie opisać - oraz podobieństwo postaci do prawdziwych osób (Rachel = Jessica, wspomniany girl band = Girls Generation). Niestety, ogromnie się zawiodłam. 

Przyznaję, było kilka dobrych momentów, sam temat jest intrygujący, a już zwłaszcza to połączenie fikcji z prawdziwym życiem J., tysiące teorii na to kto jest kim - świetne! "Shine" ma jednak jedną, wielką wadę - to książka napisana bez polotu. Postaci się nie rozwijają, fabuła się nie klei, akcja jest przewidywalna. Można poczytać dla sentymentu. Mi się nie chciało kończyć, jak wskazuje tytuł..

#3 Treasure - Jikjin

Podoba mi się Treasure jako zespół, ich ostatni album był fajny, zwłaszcza piosenki "Jikjin" i "Darari". Mam jednak co do ich przyszłości pewne obawy. 

Treasure składa się z 12 członków, co jest zdecydowanie za dużą liczbą, ale w sumie nie jestem już ich targetem, więc nie powinno mnie to interesować. Myślę, że ich fanki specjalnie na to nie narzekają. Inna rzecz, dużo poważniejsza - chłopcy nie mają za wielu piosenek jak na prawie dwa lata działalności, co jest typową strategią YG, nie zbudowali jeszcze swojej osobowości scenicznej oraz ich nazwa do mnie nie trafia. Tak samo było z Winner w przeszłości. Trochę to "cringy'owe", nieprawdaż?

Czuję, że YG nie potrafi w boy bandy. Mieli szczęście z Big Bang, ale niestety na tym się skończyło. Jeśli coś się nie zmieni Treasure podzieli los jednohitowych Winner i iKon.

#4 Idzie nowe - IVE, NMIXX, LE SSERAFIM

Wszyscy wiemy, co się stało z LE SSERAFIM i Garam. Nie zmienia to jednak faktu, że "Fearless" jest świetną debiutancką piosenką i mam duże nadzieje związane z tym zespołem. HYBE powinno, mówiąc nieelegancko, pozbyć się problematycznej Garam jak najszybciej się da, dopóki jest na to szansa, to jest dopóki nikt się nie przyzwyczaił do jej twarzy.

NMIXX również doświadczyło mini-skandalu związanego ze swoją piosenką "O.O", która jest, delikatnie mówiąc, chaotyczna. Mi również nie podeszła, ale to nie znaczy, że potem nie będzie lepiej. Liczę na to, że JYP się obudzi i podaruje im lepsze piosenki.

Najlepszy nowy girl band to zdecydowanie IVE. Ich chwytliwych "Eleven" i "Love Dive" słucham co najmniej raz dziennie. Jeśli nie dostaną w tym roku nagród na najlepszy nowy zespół, to będzie to bardziej niż pewne, że głosowanie zostało sfałszowane. 

#5 Krótkie recenzje reality shows

W ciągu kilku miesięcy obejrzałam niemal wszystkie reality shows, w wyniku których utworzono nowe girl bandy:

Planet 999 & Kep1er 

Po co oni robią programy z uczestnikami z innych krajów - w tym przypadku Japonii i Chin - gdy na koniec i tak zespół składa się w większości z Koreanek? To trochę niepoważne, ale pewnie podbija oglądalność. 

Kep1er jest słabym zespołem z muzyką, którą można określić jako "hałas", z nudną do bólu Yujin - ex-członkinią CLC, z kontrowersyjnym wyborem Huening Bahiyyih, która praktycznie nie miała czasu antenowego, a nagle dostała drugie miejsce, bo głosowali na nią fani jej brata, który jest w TXT. Szkoda gadać. 

Idol School & fromis_9

Podobał mi się ten program, przynajmniej dopóki nie usłyszałam o skandalu z beznadziejnym traktowaniem uczestniczek. Przymusowe diety, słabe warunki spania, brak kontaktu ze światem zewnętrznym etc., a to wszystko "wypróbowano" również na niepełnoletnich uczestniczkach. 

fromis_9 wydaje się być przeciętnym girl bandem, ale przyznam, że muzycznie znam dziewczyny tylko z programu. Niech im się wiedzie po takich przeżyciach.

My Teenage Girl & CLASS:y

MTG miało ciekawą formułę (podział na cztery klasy wiekowe), ale przyznam, że dziwnie było oglądać wijące się w tańcu 12 letnie dzieci, a niektóre potem zadebiutowały..

CLASS:y ma słabą nazwę, tak samo zresztą jak dwa poprzednie zespoły, ale - z tego, co zdążyłam sprawdzić - dziewczyny są świetne wokalnie i tanecznie. Debiut też był w porządku.

Queendom & Queendom 2

Oba sezony mnie wynudziły. Nie jestem tak naprawdę fanką żadnego z uczestniczących zespołów, czy solistów. Park Bom bez 2NE1, czy Hyolyn bez Sistar są nużące, te wszystkie girl bandy bez jasnego konceptu: Loona, Lovelyz, Viviz, czy WJSN są mi obojętne, a Kep1er z dwiema piosenkami to nie wiem co tam robił. Chyba najbardziej zapadły mi w pamięci MAMAMOO, Oh My Girl i Brave Girls. Ale ogólnie Queendom = wiele szumu o nic. 

Zdaję sobie sprawę z tego jak to wszystko działa. Zaproszone, a w większości zapomniane, artystki próbują na nowo wzniecić żar w sercach fanów. Jeśli Minzy lub CL pojawią się w następnym sezonie to być może go obejrzę, lecz jeśli nie, chyba sobie odpuszczę.

#6 Big Bang powraca!


Tyle czekania i wreszcie jest - nowa piosenka od Bangów. Piosenka inna od wszystkich, której nikt się nie spodziewał, ale wszyscy potrzebowali. 

"Still Life" jest nudne, zwłaszcza po pierwszym przesłuchaniu i w ogólnie nie brzmi jak coś od BB. Ale "pies" pogrzebany jest w słowach. Tekst naprawdę chwyta za serce i jest odpowiednim podsumowaniem uczuć jakie musiały im towarzyszyć od tych kilku lat, kiedy toczył się proces Seungri'ego i w końcu jego skazanie na więzienie. "Still Life" jednak to nie tylko smutek, ale wrażenie "katharsis" i nadziei na nowy początek już we czwórkę. Bardzo czekam na nową muzykę.

2/19/2022

#2 Dramy, które są takie sobie

#2 Dramy, które są takie sobie

To smutny post o dramach, które zaczęły dobrze, ale skończyły źle - przynajmniej w moim mniemaniu. 

Start-Up


Rodzina Seol Dal Mi rozpada się i jej siostra Won (wcześniej Seol) In Jae wraz z matką wyjeżdża za granicę, by zacząć życie od nowa, podczas gdy ona zostaje z ojcem w Korei. Babcia Dal Mi, widząc jej smutek, wymyśla jej przyjaciela, który pisze do niej listy. Prosi o to Han Ji Pyunga, sierotę, którego spotyka przez przypadek i oferuje mu miejsce do spania. Ji Pyung niechętnie przystaje na jej prośbę, ale decyduje się nie podpisywać listów własnym imieniem. Wykorzystuje do tego znalezione w gazecie imię najmłodszego zwycięzcy konkursu matematycznego w Korei - Nam Do San. Nie spodziewają się, że to niewinne kłamstwo będzie miało swoje konsekwencje w przyszłości.

Losy postaci w Start-Up są ze sobą tak splecione, że niezwykle ciężko jest przedstawić, co się dzieje w dramie komuś, kto nigdy jej nie oglądał. Skomplikowany opis nie przeszkadza o dziwo zrozumieć fabuły, gdy już przysiądziemy do odcinków. Polecam jednak obejrzeć ją na raz, żeby nie zgubić się w gąszczu wątków. 

To, co od razu można zauważyć w Start-Up to fantastycznie napisani bohaterowie, i to nie tylko ci główni, ale również poboczni. Ich motywacje i decyzje logicznie wynikają z ich charakteru i przeszłości, co nie jest wcale tak powszechne w przypadku koreańskich dram. Za dobrym scenariuszem idzie też dobre aktorstwo. Nie jestem jakąś wielką fanką Suzy, czy Nam Joo Hyuka, ale doceniam naturalność, z jaką oddali emocje swoich postaci. Przez całą dramę równocześnie wzruszała i rozśmieszała mnie charakterna babcia Dal Mi. Nie robiąc niczego dramatycznego, kradła czas antenowy wszystkim wokoło niej. 

Przyjemnie oglądało mi się również główny wątek - proces tworzenia technologicznego startupu. I chociaż pomysły na innowacyjne produkty IT były wtórne, to jednak twórcy dali nam dobry pogląd na to, jak działają takie firmy. 

Niestety, im więcej czasu upływa od obejrzenia dramy, tym więcej znajduję w niej minusów.. 

Po pierwsze, uważam, że wątek romansowy nie jest zbyt porywający i w sumie mało istotny dla fabuły. Związek Dal Mi i Do Sana został tak słabo nakreślony, że nieźle się zdziwiłam, gdy wyszło na jaw, że się oficjalnie spotykają. Nie rozumiem też, dlaczego twórcy nie zrobili Ji Pyunga głównym bohaterem męskim, chociaż początek bardzo na to wskazywał. Zamiast tego cierpiał całą dramę i nie próbował nawet wykorzystać długiej nieobecności swojego rywala na swoją korzyść. Prawdopodobnie taki był zamysł twórców, by nam uzmysłowić, że na wszystko jest czas i często jest po prostu za późno na zmianę. Mimo wszystko, szkoda tak udanej postaci - uważam, że ciekawszej od Do Sana - by się snuła z kąta w kąt. 

Po drugie, ta cała sytuacja z rozwodem i rozejściem się obu sióstr jest jak dla mnie wybitnie dziwna. Niby realistyczna, ale jednak nie. W jaki sposób sterana przez życie matka nagle znajduje sobie milionera i przeprowadza się do USA? Oto jest pytanie. I czy nie jest to przypadkiem nielegalne, by uniemożliwić na wiele lat widywanie się sióstr wraz z rodzicami? Nie rozumiem też przemiany matki z osoby wydawałoby się całkiem normalnej, na kogoś głupiego i rozkapryszonego, kto zwyczajnie zostawia swoje dziecko na drugim końcu świata. 

Po trzecie: Start-Up to historia satysfakcjonująca, łatwa i kompletna pod względem fabularnym, jednak ten brak niedopowiedzeń sprawia, że szybko o niej zapominamy. 

Vincenzo


Vincenzo Cassano jest consigliere - doradcą i prawnikiem włoskiej mafii. W wyniku splotu zdarzeń trafia do Korei Południowej, gdzie planuje przejąć złoto, należące niegdyś do jednego z jego klientów. Przez przypadek zostaje wciągnięty w walkę z konglomeratem farmaceutycznym, który odpowiada za śmierć dziesiątków ludzi. 

Bardzo chciałam zobaczyć tę dramę i czekałam wiele tygodni, by pojawiła się wreszcie w całości na Netflix. Koncept jest obiecujący. Wątki mafijny, prawniczy i biznesowy ładnie się ze sobą splatają. W dodatku mamy przystojniaka w ładnych garniturach, chemię między nim oraz główną bohaterką i porządny czarny charakter. A jednak coś tu nie gra. 

Pierwsza połowa dramy jest dość pogodna. Wątek Vincenzo, który usiłuje dostać się do złota ukrytego gdzieś w starych blokowiskach, kontrast między "patologią", która je zamieszkuje a wymuskanym gościem, prawnicze rozgrywki i spryt, z jakim Cassano rozprawia się z wrogami są zabawne. W drugiej połowie opowieść staje się mroczniejsza. Postaci wyłączają wyrzuty sumienia, trup ściele się gęsto, villain nie budzi żadnych romantycznych uczuć, a jedynie przerażenie, Vincenzo przestaje być ładnym chłopcem i dowiadujemy się, że całkiem nieźle posługuje się bronią - żarty się kończą. 

Nie miałabym nic przeciwko tej dramie, gdyby nie ciągłe usiłowanie twórców, by przedstawić Vincenzo jako pozytywny charakter, który zmienia życie mieszkańców blokowiska na lepsze, daje im siłę i pewność siebie, by walczyć o swoje. Bohaterowie, którzy normalnie powinni stać w opozycji do osób należących do mafii - jak policjanci, czy prawnicy - pomagają mu osiągać cele. Nie wiem, czy ten brak kręgosłupa moralnego u postaci drugoplanowych jest zamierzony przez twórców, ale mnie nie przekonał. Umówmy się, Vincenzo, jakkolwiek piękny by nie był (co słyszymy w każdym odcinku po kilka razy) jest wielokrotnym mordercą, a jego metody rozprawiania się z wrogami są niepotrzebnie okrutne. 

Myślę, że dramę oglądałoby mi się lepiej, gdyby nie ta "miła" pierwsza połowa, trochę mnie to zmyliło. 

Nevertheless


Gdy Na Bi zrywa z chłopakiem wydaje jej się, że już nigdy nikogo nie pokocha, jednak na jej drodze staje uczelniany casanova - Jae Eon, który nie wierzy w związki. Czy zauroczenie przeobrazi się w miłość?

Nevertheless to dla mnie opowieść o dwójce ludzi z problemami i o toksycznej relacji, jaką tworzą. Na Bi nie potrafi być sama, lgnie do każdego, kto chce się nią zaopiekować, Jae Eon z kolei skacze z kwiatka na kwiatek i nawet nie próbuje udawać, że chce się angażować w jakikolwiek związek. 

Interesujący jest motyw motyla (Na Bi znaczy motyl, a Jae Eon ma tatuaż z motylem), który przewija się w ciągu całej dramy. Jae Eon traktuje dziewczyny, z którymi flirtuje jak motyle, które uzależnia od siebie emocjonalnie, tak że nie potrafią o nim zapomnieć i odejść, Na Bi jest jedną z nich. 

Jestem fanką Han So Hee i ról jakie sobie dobiera. W Nevertheless jest delikatna i niepewna - wprost idealna Na Bi. Każde jej spojrzenie i ruch jest wymowne. Wróżę tej aktorce naprawdę wielką karierę. Song Kang również pasuje do roli nonszalanckiego gościa, wokół którego zawsze kręcą się dziewczyny, ale on nie traktuje ich poważnie. Niestety nie byłam specjalnie podekscytowana jego obecnością w tej dramie. Uważam, że nie jest aż tak utalentowany, czy przystojny, żeby ciągle dostawać główne role. Nie rozumiem jego popularności. 

Podobała mi się ta nieco toksyczna chemia między głównymi bohaterami, jak również związek przyjaciół głównej pary - Bit Na i Kyu Hyun - oraz ogólny klimat dramy, która w sumie nie ma jakiejś odkrywczej fabuły, ale aktorstwo, ujęcia, tempo, kostiumy tworzą nastrój, dzięki czemu Nevertheless ogląda się łatwo i przyjemnie. 

Drama ma jednak swoje bolączki. Gdzieś w połowie obcięto dość dramatycznie wątek drugiej pary i przestaliśmy widywać twarz aktora, który grał Kyu Hyuna w pełnej okazałości - został nam do oglądania kawałek jego nosa czy ucha. Wszystko przez jego skandal (była dziewczyna ujawniła, że wielokrotnie ją zdradzał i dodatkowo złamał kwarantannę podczas, gdy miał pozytywny test na COVID). Nie będę wnikać w jego winę, ale decyzja twórców niestety zburzyła atmosferę dramy. Czuło się po prostu, że coś jest nie tak. Jak dla mnie totalna głupota.

Gorzej ma się jednak sprawa z zakończeniem. W komiksie było słodko gorzkie i pasowało do rozwoju postaci i fabuły. W dramie dostaliśmy "i żyli długo i szczęśliwie", które nijak się miało do emocjonalnych rozterek, które przeżywaliśmy 10 odcinków. Co za klapa i rozczarowanie!

Inspector Koo


Detektyw Kyung Yi zostaje wezwana, by zbadać sprawę bardzo dziwnego morderstwa. Wkrótce odkrywa, że jest ono powiązane z serią zabójstw i stoi za nim jedna osoba - K - utalentowana i bezwględna seryjna morderczyni. 

Dramę chciałam zobaczyć od kiedy ogłoszono, że jest koreańską wersją "Killing Eve", więc spodziewałam się historii kryminalnej, czarnej komedii i chemii między głównymi bohaterkami w jednym. Trochę się jednak zawiodłam.

To nie jest tak, że tych wymienionych cech w dramie nie ma - są, ale jest ich, jak na mój gust, ciut za mało albo idą w jakąś dziwną stronę. Nie wszystkie wątki są zrozumiałe czy interesujące np. wprowadzenie nowej postaci - dyrektor Yong Sook - było dziwne i niemal do końca nie czaiłam kto to jest i dlaczego zachowuje się jak boss mafii. 

Wątek Kyung Yi oraz K miał świetny potencjał. Była nienawiść i obsesja, ale zabrakło toksycznego romansu - wiem jak to brzmi, ale dzięki temu "Killing Eve" miała to coś, czego "Inspector Koo" niestety brakuje. 

Nie tracę jednak nadziei, bo w październiku będzie drugi sezon i może twórcy wrzucą trochę więcej "mięsa" w fabułę.